Dzień budzi nas pięknym słońcem. W marinie jeszcze pełno jednostek, zachodzę w głowę, jak te zacumowane najgłębiej wypłyną. Ale widać moja wiara jest mniejsza niż umiejętności skipperów, bo nie stanowi to dla nich żadnego problemu.
Ostatnie jeszcze zakupy, ostatnie spacery po mieście i ruszamy dalej. Plan nasz zakłada dotarcie do wyspy Lastovo.
Tradycyjnie, wraz z Neptunem, wypijamy za pomyślność rejsu.
Zostawiamy Korcule za sobą. Miejsce w którym jesteśmy jest dla mnie miejscem szczególnym. Jesteśmy dosłownie na wyciągnięcie ręki od mojego Borje. Bardzo chciałabym pokazać wszystkim mój mały raj, z całej załogi w Borje była tylko Agnieszka i Sylwia. Ale niestety nie tym razem. Nie mamy tam gdzie zacumować. Rozmawiałam o tym z Markiem i wiem, że gdyby istniała choć najmniejsza szansa na zacumowanie zrobiłby to, popłynąłby z nami do Borje. Trudno. Nie tym razem to może następnym, albo z innej okazji.
![]() | ||
Borje |
Kasia po raz pierwszy schodzi do wody. Jesteśmy z Niej ogromnie dumne. Przełamuje, jak się okazało, paniczny strach. Kasia - jesteś wielka!!!!
Doskonale ją rozumiem. Może nie boję się wejść do wody (wszak mam swoje zakupione w zeszłym roku na Hvarze płetwy, które Marek przechował dla mnie w swojej piwnicy) ale nie ma się co oszukiwać, pływak ze mnie żaden. Ale gorszy od strachu pływania jest dla mnie strach przed kłopotliwym wejściem z wody na jacht. Drabinka jest, ale jakaś taka....no, nie współpracująca ze mną.
Tym razem jednak udaje się bez problemu, pomocny okazuje się dmuchany flaming. Najpierw na flaminga, a z flaminga hop i już 😊
Po kąpieli mała niespodzianka od Marzenki - tatuaże. Każda z nas i rzecz jasna Kapitan również zdobywamy nie jeden, a dwa tatuaże.
Tatuaże to nie jedyna niespodzianka tego przystanku.
Nasze wspaniałe szefowe kambuza dostają od nas swoje nowe atrybuty kambuzowe - fartuszki MasterChefa 😍
Dlaczego na fartuszku jest 8:15 Kuchnia zaspała?
Otóż w zeszłym roku, Jolka spała w mesie, zmuszona do tego przez zalanie jej materaca przez deszcz (tak jest jak się zapomina dobrze zamknąć okno, a akurat, zupełnie niespodziewanie nawiedza nas ulewa). Rano obudziła się i zarazem nas ze słowami na ustach: o rany, 8:15, Kuchnia zaspała 😂😂
Ruszamy dalej, nie mamy jakoś szczególnie daleko, ale wypadałoby zdążyć przed zmierzchem.
Jest i nasz cel - Zaklopatica na wyspie Lastovo.
Zaklopatica to piękna zatoka z malowniczą zamkniętą zatoką. Nie ma tu typowej mariny. Wzdłuż przybrzeża znajdują się restauracje, cumując przy danej restauracji cumujesz za darmo w zamian zobowiązując się do zjedzenia u nich wieczornej kolacji.
Stajemy przy jednej z restauracji (wybiera ją Marek), cumujemy, panowie rzucają nam...otóż najdłuższy trap po jakim dane nam było chodzić. Nasz byłby za krótki. Przejście po nim było dla nas wyzwaniem, oj było 😀
Pierwsze, drugie, trzecie przejście na drżących nogach, a potem idzie jak po maśle. Nie taki diabeł straszny jak go malują 😏
Idę z Karolinką "zwiedzić okolicę" czyli do toalety mając za zadanie przytrzymać ją tam jak najdłużej. Dobre sobie. Mam ją tam zatrzasnąć czy jak? 😁 Już nawet chciałam wcielić ten plan w życie, ale pomocna okazała się polska, męska załoga, która najzwyczajniej w świecie nas zagadała, dając tym samym reszcie naszej załogi czas na przygotowanie....niespodzianki dla naszej solenizantki.
Kolejne
już "sto lat", kolejne życzenia, kolejne uściski, kolejne
prezenty....kolejne łzy. Takich urodzin, obchodzonych codziennie, chyba
sobie Karolinka nawet nie wyobrażała. Do naszego 'sto lat" dołącza
"happy birthday" z sąsiedniego jachtu. Świętują z nami wszyscy.
Nie
pytajcie jak Jolka zrobiła tort? Mistrzostwo świata. Raz, że bez
pieczenia, dwa że na morzu, trzy że bez wiedzy Karolinki. I w sumie nie tylko jej, bo ja też nie wiedziałam jakie cuda powstają piętro niżej. Można? Jak się
ma Jolkę u boku zdecydowanie można!! 😀
No
dobrze, tort tortem, świętowanie świętowaniem, ale pora się ruszyć i
pójść zwiedzić okolicę bardziej dalszą niż bliższą, bo bliższa to tylko
to co można zobaczyć obracając głowę w lewo i w prawo.
Dodatkowo trzeba znaleźć bankomat, bo okazuje się, że w restauracji nie można płacić kartą.
No to idziemy...
Widoki są przepiękne. Czeka nas mały spacer do miasteczka, ale jak się
okazuje warto. Po drodze najbardziej fascynujące są dziwne twarze
namalowane na skałach. Nie udało mi się dowiedzieć co oznaczają i skąd
się tam wzięły, ale robią piorunujące wrażenie, szczególnie gdy wracasz
już po zmierzchu i oświetlasz sobie drogę latarką 😲
Po drodze Jolka nie mogła sobie odmówić
zdjęcia przy tutejszym wozie strażackim (w sumie szkoda, że strażaków
nie było 😋). Dwóch najważniejszych mężczyzn w życiu Jolki (mąż i syn) ma wiele
wspólnego z tym zawodem więc wiadomo, zdjęcie być musiało 😍
Docieramy do miejsca skąd roztacza się piękny widok na cel naszej podroży - miasteczko Lastovo.
Pięknie wygląda w promieniach słońca. Ku
naszemu zaskoczeniu okazuje się, że wioska czy też miasteczko jest jak
wymarłe. Jest sklep, jest bankomat, kanoba i prawie nie widać ludzi. A
jeżeli już na jakiś trafiasz to są to starsze osoby, w ogóle nie widać
młodzieży. Młodzi ludzie zdaje się uciekają z takich miejsc. Brak
rozrywek, brak perspektyw na pracę...miasteczko choć piękne jakby
zamierało. Pozostaje mieć nadzieję, że w sezonie letnim ożywa choć na
chwilę.
Pora wracać, słońce już powoli zachodzi,
zbliża się pora kolacji, nie wypada się spóźnić. Na jacht docieramy już
prawie po ciemku. Czeka nas jeszcze raj dla podniebienia w postaci
przepysznej ryby na kolację.
W
restauracji zauważamy, że można kupić tam cudne sukienki z motywem
żeglarskim. Chyba nie zdziwi nikogo fakt, że wykupujemy cały zapas plus
tata kelnerki, która jak się okazało szyje te cuda dowozi jeszcze
kolejne. Każda z nas ma odtąd swoją sukienkę, plus jest też sukienka dla
Pani Wandy (żony Kapitana) i Any (prawej ręki Marka w firmie). A jak się
prezentowałyśmy w sukienkach? Na to trzeba poczekać do kolejnych
odcinków 😁
Zdaje się, że kolacja była bardzo smaczna 😂
A wieczór? Noc w zasadzie? Cóż. Zastanawiam się czy nie pominąć milczeniem.
Dobry
nastrój trwał, siedziałyśmy na jachcie, sąsiedzi obok puszczali muzykę,
zaczęłyśmy tańczyć. Było wesoło, przyjemnie...do czasu aż nie przyszła
załoga, nie ma co ukrywać - polska, z jachtu stojącego nieco dalej.
Krzyki, niezbyt cenzuralne słowa, próby wejścia na nasz jacht...to nie
mogło się skończyć dobrze. Kelnerka z restauracji zawołała policję. W
zasadzie jednego policjanta. Szkoda tylko, że najbardziej dostało się
naszym sąsiadom, którzy puszczali muzykę, która tak naprawdę nikomu nie
przeszkadzała. A winni, hałaśliwi i pijani Polacy tak jak się pojawili,
tak szybko zniknęli w czeluściach swojego jachtu.
Mimo tego incydentu humory się nikomu nie zepsuły. Sąsiedzi ściszyli muzykę, dalej siedzieliśmy i rozmawialiśmy.
Tej
nocy miała miejsce jeszcze jedna niemiła sytuacja. Jolka postanowiła
spać na zewnątrz. Dzięki temu słyszała co się działo i zapewne
udaremniła to co mogło się stać.
Otóż
niezrażona część załogi hałaśliwego jachtu wróciła do nas kiedy już
poszłyśmy spać. Obrzucili nas nienadającymi się do publikacji słowami,
wpadli na iście genialny pomysł aby odcumować nasz jacht albo zrzucić
nam trap. Na szczęście Jolka, nasza nocna bohaterka ujawniła swoją
obecność i panowie odpuścili sobie. Cóż. Brać żeglarska to naprawdę
wspaniali ludzi. Dotąd tylko na takich trafialiśmy. Zawsze pomocni,
życzliwi, mili. Ale jak to w życiu bywa, zdarzają się i chwasty. Na
szczęście takich jest bardzo, ale to bardzo mało.
A gdzie to poniesie nas jutro? W którą stronę powieje nam wiatr?
Jutro zobaczymy co w filmie Mama Mia 2 jest prawdą, a co fałszem i zatańczymy deszczową piosenkę 😀
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz