poniedziałek, 16 września 2019

Szaleństwa na subie i senna Milna - 1 październik 2018 - Dzień 2 rejsu - Nie refujcie marzeń - Women's Sailing Team

Ranek budzi nas pięknym słońcem. Koniec września też potrafi być piękny. Nic to, idziemy wydać pierwsze pieniądze za marinę, jak się okazuje najdroższą w całej wyprawie. No, ale mariny ACI do tanich nie należą i samo miejsce, Trogir, robi swoje. 854 HKN czyli jakieś niespełna 500 zł...kto by tam liczył.

Po śniadaniu ruszamy na miasto, oczywiście w naszych "firmowych" koszulkach. Spacer po starym mieście, wizyta na targu, zakupy i wracamy na jacht. Pora ruszać w dalszą drogę, kolejna marina czeka, kolejna przygoda, nowe miejsce. Pogoda piękna. Chce się żyć.

 







Dzisiejszy kierunek to wyspa Brač. Tam mnie jeszcze nie było. Po drodze jeszcze oczywiście zatoka Necujam na kąpiel i szaleństwa na subie. Zajefajna zabawa.

















Jeszcze mała godzinka podróży i dopływamy do wyspy Brač do miejscowości Milna. Ciągle słabo wieje więc ciągle na silniku. Ale co tam....cudnie jest.



Miejsce w marinie jest, choć to już jedno z ostatnich. Cumujemy, coraz sprawniej nam to idzie...no dobra, coraz lepiej idzie nam rzucanie cumy i wyciąganie muringu, bo same oczywista oczywistość nie kierujemy Romanem 😃



Szybka kąpiel i idziemy zobaczyć senną już o tej porze Milną. Miasteczko żyje już tylko żeglarzami, w sezonie na pewno jest tu gwarno, teraz można się nacieszyć spokojem. Ma to swój urok.






Zaglądamy do miejsca, które kusi swoim klimatem, słuchamy opowieści o historii tego miejsca, kupujemy wina, które finalnie niestety nie okazują się jakieś specjalnie dobre.







Jemy jeszcze przepyszną kolację w jedynej chyba czynnej kanobie :D i wracamy na jacht...gdzie rzecz jasna bawimy się dalej w najlepsze :D



Na drugi dzień rano idziemy jeszcze na spacer w przeciwną stronę niż dnia poprzedniego, jedna z nas nawet zażywa kąpieli w Jadranie (brawo Kasia) i przekonujemy się o maga gościnności Chorwatów. Szukamy wszędzie knajpki gdzie mogłybyśmy wypić kawę. Zero, wszystko zamknięte. W jednej knajpce krzątają się ludzie, zaglądamy, mówią, że zamknięte, że sprzątają już po sezonie....ale kawą nas ugoszczą. I tak to pijemy pyszną kawę na tarasie tuż nad wodą. Pięknie jest...tak wiem, że się powtarzam :) Powtórzę się tak jeszcze nie raz i nie dwa. I nawet to, że słońce gdzieś schowało się za chmury nic a nic nie psuje nam humorów.



Wracamy, pora ruszać w drogę.









ciąg dalszy nastąpi...

sobota, 14 września 2019

Muring, cuma, kambuz....ale o co chodzi? - 30 wrzesień 2018 - Dzień 1 rejsu - Nie refujcie marzeń - Women's Sailing Team

Wypływamy......no, jeszcze nie. Nie tak szybko, nic nie jest takie proste. 10 Bab, żadna nie zna się na żeglowaniu. Jedna pływa często ze znajomymi w Grecji ale twierdzi, że jako balast, druga całe swoje życie zawodowe pływa na promach i wie z nas najwięcej, dwie były raz w życiu na jachcie na Karaibach i wolą tego nie pamiętać. Będzie wesoło.

Kapitan Marek rozpoczyna szkolenie. Uczymy się węzłów, która lina do czego, co to cuma, co to kabestan itp itd. Informacji tyle, że musiałabym mieć chyba żółte karteczki żeby wszystko opisać, porozklejać wszędzie i starać się zapamiętać. Oj będzie wesoło, będzie.




 







Ufff, chyba wszystko wiemy i słowo chyba jest tu kluczowe.

Ale nasz Kapitan to odważny człowiek i mądry i wie, że z takimi Babami nie zginie.....no dobra, odważny i mądry i doświadczony, doskonale wie, że sobie poradzi.

Wypływamy. Przygodo nadchodzimy, ups...nadpływamy.


Dzień 1, trasa niezbyt wymagająca....tak, ciekawe skąd mamy wiedzieć jaka to wymagająca, a jaka nie :D

Oczywiście zanim miniemy bojki wyjścia z portu obowiązkowo trzeba napić się z Neptunem....dla pomyślności rzecz jasna. Ciut ze szklaneczki za burt wprost do ust Neptuna i ciut we własne gardło :D Ale tylko ciut. Serio.

Wiatru nie ma, płyniemy na silniku.
Pierwszy jest odcinek Šibenik - Ražanj, dystans 18,57 NM, czas 3 godz. 32 minuty.



Pierwszy postój to atrakcja, kąpiel w zatoce. Pierwsze rzucanie kotwicy, choć powiedzieć rzucanie to duże nadużycie, tutaj się nie rzuca, tu się naciska guziczek :D
Woda wspaniała, nie tak ciepła jak w sierpniu, ale cudowna. Mniej cudownie jest jak trzeba wyjść z wody na platformę. Co z tego, że drabinka jest. Albo woda tak wciąga, albo tyłek za ciężki, albo techniki brak.....no nie idzie, bez pomocy silnej ręki Kapitana niektórzy zostaliby w wodzie (w sensie na pewno ja) :D

I żadnego zdjęcia stąd nie mamy, jakoś nikomu w głowie było robienie zdjęć, za bardzo nas cieszyło wszystko wokół :D
Po około dwóch godzinach postoju płyniemy dalej, czeka na nas.....Trogir. Dawno mnie tam nie było. Bardzo dawano. Wyrył mi się w sercu Trogir jako piękne miejsce ale bardzo, ale to bardzo....ale to bardzo pełne ludzi. Ciekawi mnie jak to będzie po pierwsze wyglądało od strony mariny, a po drugie pod koniec września.

Pierwsze, jeszcze mało odważne stawanie za sterem. Każda z nas ma prawo jazdy, a jednak zupełnie nie można tego porównać. Ale jest adrenalina, jest radość....jest szczęście.




Po 2 godzinach i 15 minutach i 12,52 NM na silniku jest i on - Trogir.


Cumujemy w marinie, pięknie położonej na przeciwko starego miasta. Widok wieczorem będzie na pewno fantastyczny.
Na początek rzecz jasna prysznic i idziemy na kolację. Wiecie jak cieszy się dziecko? Na pewno wiecie. Tak samo cieszę się ja i cała reszta razem ze mną z tego, że to wszystko się dzieje, a my jesteśmy tego częścią.



Akurat trwają mistrzostwa świata w piłce siatkowej i dzisiaj gra Polska z Brazylią. Bardzo chcemy obejrzeć ten mecz, niestety mimo naprawdę usilnych prób właścicieli restauracji nie udaje się włączyć transmisji. Sytuację ratują znajomi Marka, Mikołaj i Paweł, którzy zapraszają całą ekipę do siebie na jacht, gdzie na telewizorze wprost z internetu puszczają nam mecz 😀 Dzięki Chłopaki!! 
Po meczu wracamy do siebie i tam spędzamy resztę wieczoru i noc. Część idzie spać, a część wliczając w to mnie idzie na spacer, cudowny nocny spacer.











Trogir nocą to oaza piękna i spokoju. Ale nocny spacer to spacer z misją. Jola, odkąd przylecieliśmy do Chorwacji mówiła o tym, że musi znaleźć nasiona rogaca (inaczej zwanego drzewkiem chlebowym), z którego chce zrobić nalewkę.
Tym większa była nasza radość z nocnego spaceru, gdy znaleźliśmy ogród, na który nie omieszkałyśmy wejść i nazbierałyśmy pełne ręce owego owocu drzewka chlebowego. Nasza radość trwała do momentu, kiedy to wyrwana z błogiego snu Jolka rzekła - za suche. Kurtyna w dół 😔 


Choć szkoda czasu na sen pora spać. Jutro, a w zasadzie dzisiaj czeka nas kolejny dzień na wodzie.

 ciąg dalszy nastąpi...