niedziela, 5 stycznia 2020

Delfiny i Marco Polo - 30 wrzesień 2019r. - Dzień 2 rejsu - Women's Sailing Team

Dzień się budzi, słońce wstaje, śniadanko i pora ruszać w dalszą drogę. Dziś musimy osiągnąć nasz najważniejszy cel - Korcula.

Coraz chętniej i coraz śmielej stajemy za sterem Oczywiście pod czujnym okiem Marka. Marek powie nam jaki trzymać kurs, ale ciągle ma na nas oko. Trzymać kurs to jedno, ale trzeba mieć jeszcze oczy dookoła głowy. Wszystko jest pięknie kiedy nikogo obok Ciebie płynącego nie ma, ala jak już jakiś jacht, łódź mniejsza czy większa pojawia się w zasięgu wzroku i na dodatek jeszcze widzisz, że płynie w twoją stronę to nie wiem jak dziewczyny, ale mnie paraliżuje strach.




Właśnie w czasie jednego z takich "stań" za sterem, kiedy dostałam przykaz trzymania kursu 102 stopnie zobaczyłam "coś".
Sylwia marzyła, żeby zobaczyć delfiny. Obiecałam jej jeszcze w Borje, że zobaczy je w Chorwacji. W zeszłym roku niestety się nie udało, choć tak bardzo chciałam te delfiny wówczas zobaczyć, że w każdej fali widziałam już delfina. 😁
Płyniemy, kurs 102 stopnie, 100, 104 - naprawdę, musicie mi uwierzyć trudno go utrzymać. Nagle coś widzę na wodzie. Hmmm. Jeszcze nie chcę tego mówić na głos. Nie jestem pewna. Ale za chwilę znowu widzę. Tak, nie mogę się mylić. Delfiny. Na pewno delfiny. Tym razem nie mam omamów. Wołam, krzyczę: Sylwia, Dziewczyny - Delfiny. Wszystkie są już na pokładzie. Cisza. Marek wyłącza silnik. Nie widać ich. Myślę sobie, a co jeżeli mi się przewidziało? Sylwia mnie zabije. I nagle są, dwa, trzy, cztery. Płyną raz z jednej strony, raz z drugiej. Cudnie. Serducho mało nie wyskoczy, radość ogromna, chyba nawet łzy. 16 lat jeżdżę do Chorwacji i pierwszy raz miałam delfina tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Niesamowite przeżycie.



Później powstał jeszcze jeden delfin, zjedzony ostatecznie przez Jolkę 😀


Płyniemy, Korcula coraz bliżej. A jak Korcula coraz bliżej to i Półwysep Peljesac, mój ukochany kawałek świata, mój raj, moje miejsce na ziemi. Wiem już, że nie uda nam się popłynąć do Borje. Nie byłoby gdzie zacumować. Żal jest. Bardzo chciałam wszystkim pokazać nasze Borje, nasz dom, nasz azyl. Nie udało się. Może jeszcze kiedyś.



Po ponad 5 godzinach jest i ona - Wyspa Korčula i największe miasto na wyspie Korčula.

Korčula nazywana jest małym Dubrovnikiem, to średniowieczne miasteczko zbudowane z kamienia, którego stare miasto z lotu ptaka przypomina rybi szkielet. Miasto zbudowano tak by miały do niego dostęp ciepłe wiatry jugo, a nie docierały do wnętrza zimne wiatry bora. Miasteczko szczyci się tym, że urodził się tutaj podróżnik Marco Polo, ale dowodów na to nie ma żadnych.



Wpływamy do Mariny ACI.





Stojąc w marinie vis a vis nas widzimy Półwysep Peljesac i Orebic.


Ogarniamy się nieco, ogarniamy jacht (pokład ogarnia Ewa) i ruszamy na podbój miasta.
















Na Korculi zarobiłyśmy też swoją pierwszą gażę za taniec 😁 Zepsuł nam się głośnik JBL, a jak wiadomo bez głośnika to nici z tańca. Szukałyśmy więc sklepu gdzie owo cudo można kupić. Trafiłyśmy w końcu. Było kilka do wyboru. Wybrałyśmy jeden i poprosiłyśmy (w sensie Marek, bo my po chorwacku to nie za bardzo) o wypróbowanie. Pani rozpakowała głośnik, Agnieszka włączyła muzykę i zaczęłyśmy w tym sklepiku 2 metry kwadratowe na 2 tańczyć. I wytańczyłyśmy - rabat. Nasze pierwsze zarobione tańcem pieniądze 😂😂

Na Korculi też oczywiście zatańczyłyśmy, na najsławniejszych schodach w miasteczku. 






Wieczór spędziłyśmy w knajpce przy marinie z muzyką na żywo.
Po marinie zdecydowanie nie widać, że to koniec września. Marina jest pełna, na jachtach, katamaranach wesoło. Korčula nie zasypia wraz z końcem sierpnia, tutaj sezon wcale tak szybko się nie kończy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz