Hvar to niewątpliwie jedno z niepowtarzalnych i jedynych w swoim rodzaju miejsc. To esencja słońca, zapachu lawendy, przepięknych plaż, winnic i zapierających dech w piersiach widoków. Zapowiada się wspaniały dzień.
Pogoda jest piękna, wieje dobry wiatr, pierwsze stawianie żagli. Pierwsze przechyły, jest pięknie. Choć nieco strasznie też jest trzeba to sobie powiedzieć otwarcie. Od zaciskania dłoni na czymkolwiek co wpadnie w ręce krew przestaje mi w nich krążyć, a one same sinieją. Uświadamiam sobie, że przecież w zasadzie to ja nie umiem pływać. Super jest.
Jeżeli przyjrzymy się zdjęciu powyżej to widać, że podróż pełna była nagłych zwrotów akcji. Zwrot przez rufę, zwrot przez sztag, prawy hals, lewy hals - nie ogarniam tego, ale niewątpliwie jest dynamicznie.
Prędkość max 8,8 kn, wieje okrutnie, dla mnie jak sztorm
W głowie tylko krążyła mi piosenka:
Kołysał nas zachodni wiatr,
Brzeg gdzieś za rufą został.
I nagle ktoś jak papier zbladł:
Sztorm idzie, panie bosman!
A bosman tylko zapiął płaszcz
I zaklął: - Ech, do czorta!
Nie daję łajbie żadnych szans!
Dziesięć w skali Beauforta!
Kapitan oczywiście luz blues, podśmiewywał się z nas pod nosem.
Ale kurcze, zajefajnie było 
Dla kogoś dla kogo żeglowanie to nie nowość, bułka z masłem, taki
wiaterek to pikuś, dla mnie, dla nas świeżynek w temacie ten pierwszy
raz był mega mega przeżyciem....jak się okazało nie ostatnim tego dnia.
W
którymś momencie, mimo jeszcze wiejącego wiatru, kapitan zarządził
zwijanie żagli i cała naprzód na silniku. Nie wydało nam się to dziwne
bo niby dlaczego miałoby się wydać. Słońce pięknie świeciło, cieplutko,
widoczność dobra....pewnie spieszył się na kolację na którą nas umówił
na wieczór, albo chciał zająć dobre miejsce w marinie albo.......no
właśnie, było jeszcze jedno albo...
Dopływamy do Hvaru. Niestety okazuje się, że do mariny nie możemy wpłynąć. Dlaczego? Jeszcze tego nie wiemy, ale zaraz się dowiemy.
Musimy
stanąć na bojce. Czekamy chwilę, bo jacyś Włosi kombinują w prawo i w
lewo wybierając dogodną "dziurę" do parkowania. Udaje im się w końcu
zaparkować, teraz nasza kolej. Raz, dwa, obrocik, majtki z bojkami przy
burtach i już jesteśmy. Sąsiad z jachtu obok właśnie zacumował swój
jacht więc bierze naszą cumę i swoim pontonem płynie zacumować nasz.
Brać jachtowa zawsze pomocna.
Dowiadujemy się również dlaczego nie możemy wpłynąć do mariny, choć ta
nie wydaje się być jakoś specjalnie przepełniona. Okazuje się, że idzie
silny wiatr, bardzo silny wiatr, a marina w Hvarze jest dość wąska i
przy silnym wietrze jachty bujając się uderzają się masztami często je
niszcząc.
Naszym znajomy, którzy przypłynęli z pół godziny po nas
udaje się "zaparkować" dwa jachty od nas. Pozostali kierowani są do
zatoki gdzieś obok, kilku "szczęśliwców" zostaje na kotwicy. Jedno co nas zastanawia to
często i szybko przepływająca łódź portowa, kierująca to tu to tam. Co on się tak spieszy?
Do
kolacji na którą mamy iść do zaprzyjaźnionej kanoby kapitana jest
jeszcze sporo czasu więc pora na spacer i zakupy. Wszak sam Hvar ma
wiele do zaoferowania i to co najważniejsze zdążę kompanom moim pokazać.
Nie
jest jednak tak łatwo jak w marinie. Myk, krok na trap i drugi krok na
ląd. Tu się trzeba przeprawić pontonem. Najpierw jednak trzeba go zdjąć z
jachtu i potem po 3-4 osoby myk, po lince do brzegu. Niby łatwe. Praktyka ową łatwość nieco weryfikuje. Ale dajemy radę.
Uff, udało się
Jako główny punkt programu Forteca Španjola. Wdrapujemy się najpierw uroczymi uliczkami miasteczka, a później równie uroczą ścieżką pod górę. Mamy na sobie rejsowe koszulki, rodacy pozdrawiają nas po imieniu (mamy na koszulkach swoje imiona), nawet zaproszenie na jakieś zakończenie sezonu dostałyśmy, ale żadna z nas nie zapamiętała na jakie
Jak na przełom września/października całkiem sporo ludzi w Hvarze. Głównie japońskich wycieczek
Wracamy na dół, czas ucieka a jeszcze zakupy nas czekają.
Na dole jedna grupa idzie na zakupy, a druga, wraz ze mną, siadamy w knajpce na lodach, kawie i ciastku. Mnie w końcu w okolicznym sklepiku udaje się kupić płetwy
Siedzimy, konsumujemy, opowiadam dziewczynom o wyspie, o tym że to najbardziej słoneczna wyspa w Chorwacji, że najmniej tu opadów deszczu......a tu jak nie lunie deszcze, wiatr wieje z prędkością światła, na wodzie pojawia się trąba wodna - pijavica...armagedon jednym słowem. Czy ktoś tu przed chwilą opowiadał, że Hvar to najbardziej słoneczna.........? Już się nie odzywam 😊
Na dole jedna grupa idzie na zakupy, a druga, wraz ze mną, siadamy w knajpce na lodach, kawie i ciastku. Mnie w końcu w okolicznym sklepiku udaje się kupić płetwy
Siedzimy, konsumujemy, opowiadam dziewczynom o wyspie, o tym że to najbardziej słoneczna wyspa w Chorwacji, że najmniej tu opadów deszczu......a tu jak nie lunie deszcze, wiatr wieje z prędkością światła, na wodzie pojawia się trąba wodna - pijavica...armagedon jednym słowem. Czy ktoś tu przed chwilą opowiadał, że Hvar to najbardziej słoneczna.........? Już się nie odzywam 😊
W międzyczasie dociera do nas reszta grupy, czekamy na jakiś dogodny, mniej deszczowy moment żeby wrócić na jacht. Nieuchronnie zbliża się godzina kolacji, a trzeba się jeszcze odświeżyć, wysuszyć, przebrać. I nie zapomnieć o tym, że żeby to zrobić trzeba się znów pontonem przeprawić na jacht.
Przestaje padać, idziemy. Tymczasem Hvar zamienił się w rzekę. Rzekę, która zabiera ze sobą wszystko to co napotka po drodze, np. stragan.
Zanim dotarłyśmy do naszego pontonu....tak, zgadliście, znowu zaczęło lać i to ze zdwojoną siłą. Byłyśmy już tak mokre, że było nam wszystko obojętne. Łącznie z tym czy wpadniemy z pontonu do wody czy też nie. W strugach deszczu przeprawiłyśmy się na jacht.
W czasie walki z pontonem, który ciągle znikał nam w czeluściach pod jachtem obok nas próbował zacumować kolejny jacht. Jacht chyba lekko przerażonych Czechów. Do dziś nie wiem jakim cudem oni się tam wcisnęli. Mimo, że dziewczyny na brzegu stały w strugach deszczu musiałyśmy chwycić za bojki i pilnować by nas nie uderzyli. Uff udało się. Czesi jeszcze musieli jeszcze dobrze się zacumować, co jak się okazało nie było sprawą łatwą. Wiatr, deszcz, splątane liny... Kiedy przerażeni próbowali odplątać swoją cumę na naszym pontoniku podpłynęła do nich Agnieszka z uśmiechem na ustach i tekstem: Cześć macie piwo?? Szkoda, że nie widzieliście ich min 😀
Pikanterii wszystkiemu dodawało to, że byłyśmy zdane tylko na siebie. Marek został na brzegu. Jak się jednak później okazało cały czas nie spuszczał z nas oczu, stał pod drzewem, mókł co przepłacił lekkim przeziębieniem ale chyba był z nas dumny. Ja tam w każdym razie wierzę, że był 😀
Mikołaj z Pawłem, znajomi zacumowani kilka jachtów dalej też mieli na nas oko. Gdybyśmy potrzebowały pomocy na pewno ruszyli by z odsieczą. Ale my dzielne baby jesteśmy 😃
O pójściu na kolację nie było już mowy. Zostałyśmy na jachcie przy gorącej herbacie, rumie i świetnej zabawie.
Rano po deszczu, wietrze nie było śladu.
Hvar pożegnał nas piękną pogodą.
Rano po deszczu, wietrze nie było śladu.
Hvar pożegnał nas piękną pogodą.
ciąg dalszy nastąpi...





































































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz