Po drodze, po wypłynięciu z Komizy mieliśmy w planach Blue Lagoon na wyspie Budikovac. Niestety już w biurze mariny dowiedzieliśmy się, że niestety dzisiaj jest zbyt wysokie zafalowanie i nie ma w zasadzie żadnych szans, żeby nas tam wpuścili. Szkoda, ale będzie po co wracać.Nie ma się co smucić.
Primošten. To kolejny nasz przystanek.
Primošten był kiedyś wyspą. Jest urokliwym, pięknym małym miasteczkiem. Wąskie uliczki, kamienne domy, kościół św. Jerzego na wzgórzu - to wszystko dodaje mu masę uroku.
W samej marinie miejsca nie ma niestety, ale przemiły Pan znajduje nam
miejsce do zacumowania. Co prawda musimy się przeprawić kawałek
pontonem, wdrapać po murku ale to przecież żaden problem.
Po kąpieli
ruszamy (w sensie ja nie ruszam, nie mam siły zwlec się z koi, a co dopiero chodzić po miasteczku więc opis wieczoru przedstawiam na podstawie opowieści) na obchód miasteczka i kolację. Powłóczywszy się trochę dziewczęta zjadły kolację w kanobie
i powoli wracały na jacht. W marinie nasz Kapitan spotyka znajomego
(odnoszę wrażenie, że Marek wszędzie ma znajomych
). Przywitania, pogaduchy i zostają zaproszeni na drinka na Jego
jacht. Myślały, że to taki jacht jak nasz, a stanęły przed
przepięknym luksusowym jachtem. Na stole pojawiła się niezła whisky i
choć niektóre nie lubią...wypiły 


Późną już nocą przeprawiły się pontonem na nasz jacht 😏
Ale spać nie poszły, oj nie. Jola kupiła sobie sukienkę w okolicznym sklepie. Każda musiała ją przymierzyć. Jak rewia mody, to rewia mody 😂
Na drugi dzień zanim zostawimy w oddali Primošten jeszcze kąpiel i
atrakcja dla odważnych czyli pływanie z dziwnym "czymś", które
umożliwia nurkowanie, a jest przywiązane i ciągnięte przez jacht. Odlot
nieziemski. Na początku trochę strach, ale potem....zabawa na maksa.
Po zabawie obieramy kierunek Skradin.
Płyniemy zatem do Skradinu, na przejażdżkę rowerową, na pyszne nalewki, na nocny przepływ i podniesienie ciśnienia na koniec, nie ostatnie podniesienie ciśnienia w czasie tego wyjazdu jak się okazało.
Przepłynięcie pod mostem, którym zazwyczaj się przejeżdża samochodem to
niemałe przeżycie. Miałam wrażenie, zresztą nie tylko ja, że się tam
najzwyczajniej w świecie nie zmieścimy. Ileż to razy stałam na parkingu i
patrzyłam w dół na przepływającej jachty, teraz jestem na jednym z tych
jachtów. Super uczucie.
Dopływamy, cumujemy, idzie nam to już naprawdę całkiem sprawnie. Idziemy na mały spacer po miasteczku.
W parku zupełnie inaczej niż go zapamiętałam z ostatniego mojego tam
pobytu. Mniej ludzi, można spokojnie przejść, mało kto się kąpie, można
swobodnie zrobić zdjęcia. To nie tak, że nie ma ludzi, jest ich całkiem
sporo, ale zdecydowanie mniej niż w lipcu czy sierpniu.
Po spacerze wracamy po rowery i tym razem już pod górkę wracamy do
Skradinu. Tam czeka na nas jeszcze jedna niespodzianka. Wieczór pełen
wrażeń przy najlepszych nalewkach u Babci 

Przez
tyle lat bytności w Chorwacji wypiłam już wiele różnych trunków, tych
nalewek nic nie pobije. Plus historia tego miejsca. Jeżeli będziecie
kiedyś w Skradinie zajrzyjcie tam, nie sposób nie trafić do Babci, jest
tuż przy porcie.
Ciężko się zebrać ale nie nocujemy dziś w Skradinie, musimy jeszcze
wrócić do Sibenika. Niby niezbyt daleko, ale dla nas to pierwszy
przepływ nocny więc pełen wrażeń.
Jak było? Hmmm. Otacza Cię czerń bezkresna, musisz się wpatrywać w
światełka i mieć na uwadze wariatów, którzy za nic mają jakiekolwiek
zasady żeglowania.
Płyniemy sobie spokojnie do stacji, obok nas
nikogo, aż tu nagle wyłania się z ciemności jacht płynący ile fabryka w
silniku dała, bez oświetlenia. Leci do stacji nie patrząc na innych.
Niewiele brakowało, a doszło by do tragedii. Nie wiem gdzie im się tak
spieszyło. Stacja ma 4 stanowiska, pusto, żadnej kolejki, a oni pędzą
jakby od tego zależało ich życie.
Nie zacytuję słów jakie padły
pomiędzy skipperami w czasie tankowania. Ale Marek był wściekły na
maksa. Pewnie o wiele bardziej zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa
niż my.
Generalnie, nocny przepływ ma w sobie coś, jakąś magię. Piękne, rozgwieżdżone niebo. Ale wymagają sporej wiedzy i umiejętności.
Po zatankowaniu już bez przygód wracamy do Sibenika, do mariny
Mandalina. Cumujemy na swoim miejscu i tylko jakoś tak uśmiechy nam
zeszły z twarzy. Jakoś tak smutno. Jeszcze długo w noc siedzimy i rozmawiamy.
Ranek mimo słońca nie nastraja nas optymistycznie. Pora
wracać. Są łzy, słowa podziękowań i co najważniejsze rezerwacja na
przyszły rok oraz obietnica spotkania porejsowego w Poznaniu z naszym
kapitanem Markiem. Obiecał przyjechać i słowa dotrzymał.
Babski rejs vol 1 dobiegł końca.
To nie koniec, to dopiero początek. Jeszcze nie wyjechałyśmy z Sibenika a już zarezerwowałyśmy termin na rok kolejny. Wracamy w tym samym czasie, z tym samym, a jakże, Kapitanem i na Romana 😍
Women's Sailing Team nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa 😍
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz