sobota, 4 stycznia 2020

Rowerem na wodospady, Babcine nalewki i nocna adrenalina - 4-5 październik 2018 - Dzień 5-6 rejsu - Nie refujcie marzeń - Women's Sailing Team

Po drodze, po wypłynięciu z Komizy mieliśmy w planach Blue Lagoon na wyspie Budikovac. Niestety już w biurze mariny dowiedzieliśmy się, że niestety dzisiaj jest zbyt wysokie zafalowanie i nie ma w zasadzie żadnych szans, żeby nas tam wpuścili. Szkoda, ale będzie po co wracać.Nie ma się co smucić. 



Primošten. To kolejny nasz przystanek. 
Primošten był kiedyś wyspą. Jest urokliwym, pięknym małym miasteczkiem. Wąskie uliczki, kamienne domy, kościół św. Jerzego na wzgórzu - to wszystko dodaje mu masę uroku.


W samej marinie miejsca nie ma niestety, ale przemiły Pan znajduje nam miejsce do zacumowania. Co prawda musimy się przeprawić kawałek pontonem, wdrapać po murku ale to przecież żaden problem.




Po kąpieli ruszamy (w sensie ja nie ruszam, nie mam siły zwlec się z koi, a co dopiero chodzić po miasteczku więc opis wieczoru przedstawiam na podstawie opowieści) na obchód miasteczka i kolację. Powłóczywszy się trochę dziewczęta zjadły kolację w kanobie i powoli wracały na jacht. W marinie nasz Kapitan spotyka znajomego (odnoszę wrażenie, że Marek wszędzie ma znajomych ;) ). Przywitania, pogaduchy i zostają zaproszeni na drinka na Jego jacht. Myślały, że to taki jacht jak nasz, a stanęły przed przepięknym luksusowym jachtem. Na stole pojawiła się niezła whisky i choć niektóre nie lubią...wypiły :D

Późną już nocą przeprawiły się pontonem na nasz jacht 😏
Ale spać nie poszły, oj nie. Jola kupiła sobie sukienkę w okolicznym sklepie. Każda musiała ją przymierzyć. Jak rewia mody, to rewia mody 😂







Na drugi dzień zanim zostawimy w oddali Primošten jeszcze kąpiel i atrakcja dla odważnych czyli pływanie z dziwnym "czymś", które umożliwia nurkowanie, a jest przywiązane i ciągnięte przez jacht. Odlot nieziemski. Na początku trochę strach, ale potem....zabawa na maksa.














Po zabawie obieramy kierunek Skradin.



Płyniemy zatem do Skradinu, na przejażdżkę rowerową, na pyszne nalewki, na nocny przepływ i podniesienie ciśnienia na koniec, nie ostatnie podniesienie ciśnienia w czasie tego wyjazdu jak się okazało.


Przepłynięcie pod mostem, którym zazwyczaj się przejeżdża samochodem to niemałe przeżycie. Miałam wrażenie, zresztą nie tylko ja, że się tam najzwyczajniej w świecie nie zmieścimy. Ileż to razy stałam na parkingu i patrzyłam w dół na przepływającej jachty, teraz jestem na jednym z tych jachtów. Super uczucie.









Dopływamy, cumujemy, idzie nam to już naprawdę całkiem sprawnie. Idziemy na mały spacer po miasteczku.









Po czym wypożyczamy rowery, kupujemy bilet do parku i jazda.




W parku zupełnie inaczej niż go zapamiętałam z ostatniego mojego tam pobytu. Mniej ludzi, można spokojnie przejść, mało kto się kąpie, można swobodnie zrobić zdjęcia. To nie tak, że nie ma ludzi, jest ich całkiem sporo, ale zdecydowanie mniej niż w lipcu czy sierpniu.




















Po spacerze wracamy po rowery i tym razem już pod górkę wracamy do Skradinu. Tam czeka na nas jeszcze jedna niespodzianka. Wieczór pełen wrażeń przy najlepszych nalewkach u Babci :D

Przez tyle lat bytności w Chorwacji wypiłam już wiele różnych trunków, tych nalewek nic nie pobije. Plus historia tego miejsca. Jeżeli będziecie kiedyś w Skradinie zajrzyjcie tam, nie sposób nie trafić do Babci, jest tuż przy porcie.









Ciężko się zebrać ale nie nocujemy dziś w Skradinie, musimy jeszcze wrócić do Sibenika. Niby niezbyt daleko, ale dla nas to pierwszy przepływ nocny więc pełen wrażeń.

Jak było? Hmmm. Otacza Cię czerń bezkresna, musisz się wpatrywać w światełka i mieć na uwadze wariatów, którzy za nic mają jakiekolwiek zasady żeglowania.
Płyniemy sobie spokojnie do stacji, obok nas nikogo, aż tu nagle wyłania się z ciemności jacht płynący ile fabryka w silniku dała, bez oświetlenia. Leci do stacji nie patrząc na innych. Niewiele brakowało, a doszło by do tragedii. Nie wiem gdzie im się tak spieszyło. Stacja ma 4 stanowiska, pusto, żadnej kolejki, a oni pędzą jakby od tego zależało ich życie.
Nie zacytuję słów jakie padły pomiędzy skipperami w czasie tankowania. Ale Marek był wściekły na maksa. Pewnie o wiele bardziej zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa niż my.
Generalnie, nocny przepływ ma w sobie coś, jakąś magię. Piękne, rozgwieżdżone niebo. Ale wymagają sporej wiedzy i umiejętności.



Po zatankowaniu już bez przygód wracamy do Sibenika, do mariny Mandalina. Cumujemy na swoim miejscu i tylko jakoś tak uśmiechy nam zeszły z twarzy. Jakoś tak smutno. Jeszcze długo w noc siedzimy i rozmawiamy.
Ranek mimo słońca nie nastraja nas optymistycznie. Pora wracać. Są łzy, słowa podziękowań i co najważniejsze rezerwacja na przyszły rok oraz obietnica spotkania porejsowego w Poznaniu z naszym kapitanem Markiem. Obiecał przyjechać i słowa dotrzymał.

Babski rejs vol 1 dobiegł końca.




To nie koniec, to dopiero początek. Jeszcze nie wyjechałyśmy z Sibenika a już zarezerwowałyśmy termin na rok kolejny. Wracamy w tym samym czasie, z tym samym, a jakże, Kapitanem i na Romana 😍

Women's Sailing Team nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa 😍




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz