Dzisiaj czeka na nas Komiža na wyspie Vis.
Po drodze oczywiście kąpiel w zatoce. Woda jest wspaniała. Nie da się
ukryć, że chłodniejsza niż w lipcu czy sierpniu, ale nadal niesamowicie
przyjemna. Gdyby tylko wyłażenie z wody na jacht nie było takie
problematyczne. Nasza drabinka jest jakaś taka ruchawa lekko i co tu dużo mówiąc, brak
techniki, zbędne kilogramy robią swoje. No ale mamy na podorędziu
naszego silnego kapitana, rach ciach i znów załoga na pokładzie.
Po kąpieli płyniemy dalej, pogoda cudna, słonko świeci, humory doskonałe. Neptun nas chyba lubi (wszak codziennie rozpoczynamy podróż od napicia się rumu z Neptunem 😋
Nie przepływamy jakiś szalenie długich dystansów. Ma to swoje plusy. Mamy czas na kąpiel po drodze, w miejscu docelowym nieco czasu na zwiedzanie zanim zapadnie zmierzch, a w październiku ciemno robi się zdecydowanie za szybko.
Po 3,5 godzinach jesteśmy na miejscu.
Komiža. Na wyspie Vis nie byłam ani razu, niewiele wiem o tej wyspie poza tym, że kręcili tu Mama Mia2.
To dziewiąta co do wielkości wyspa w Chorwacji. Od II wojny światowej do czasu rozpadu Jugosławii była zupełnie niedostępna dla turystów. Mieściła się tu baza wojskowa.
Jest i ona.
Cumowanie idzie nam już naprawdę sprawnie. Rąk do pracy nigdy nie brakuje.
Potem prysznic...i tu dodam, że to chyba najgorsze sanitariaty w marinie jakie spotkałam w czasie rejsu. Na plus, że w ogóle są, bo na Hvarze to trzeba do nich kawał iść i na dodatek płacić. Na minus...są tylko dwa prysznice, koedukacyjne. W porze popołudniowej, gdy marina jest już pełna jachtów (bo jest, nawet o tej porze roku) kolejka do prysznica jest zacna.
Umyte, wypachnione czekamy gdzie to nas dziś Marek zabiera. O 20:00 podjeżdżają po nas dwa busy. Jest już ciemno, zdjęć z drogi nie mamy, ale widoki.....wspaniałe.Wiozą nas panowie gdzieś w głąb wyspy, nic a nic nie zwalniając na zakrętach. W końcu jesteśmy, uff. Całe, żyjemy. Póki co nie myślę, że trzeba jeszcze wrócić

Wchodzimy i naszym oczom ukazuje się to:
Królestwo peki. Peka to nie konkretne danie, ale sposób w jaki się je przygotowuje. Peka to tak naprawdę żeliwna pokrywa, którą przysypuje się żarem. To coś w rodzaju rytuału. Pod peką piecze się różnego rodzaju mięso, warzywa, ryby, owoce morza, a chleb ispod peke to chyba najlepszy chleb jaki w życiu jadłam.
Peka nie jest dla mnie niczym obcym ale takiej ilości pek na oczy nie
widziałam. A jak pachnie....cudownie, musicie mi uwierzyć na słowo.
Oczywiście Marka właściciele świetnie znają. Zapraszają nas na zaplecze winiarni, pokazują nam wszystko, a potem prowadzą do części restauracyjnej, starego chorwackiego budynku z kamienia, takiego jaki powinien być, bez pobielanych murowanych ścian. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat tego miejsca jest cudowny.
A na stół wjeżdża wino białe i czerwone, nalewki wszelakie i ona - PEKA w trzech odsłonach: ośmiornica, ryba i cielęcina. Jadłam rybę i ośmiornicę - P R Z E P Y S Z N A!!!!

Oczywiście Marka właściciele świetnie znają. Zapraszają nas na zaplecze winiarni, pokazują nam wszystko, a potem prowadzą do części restauracyjnej, starego chorwackiego budynku z kamienia, takiego jaki powinien być, bez pobielanych murowanych ścian. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat tego miejsca jest cudowny.
A na stół wjeżdża wino białe i czerwone, nalewki wszelakie i ona - PEKA w trzech odsłonach: ośmiornica, ryba i cielęcina. Jadłam rybę i ośmiornicę - P R Z E P Y S Z N A!!!!

Gastryczny orgazm, to chyba najtrafniejsze określenie jakie padło. Doskonale odzwierciedla to co czułyśmy 😊
Prawdę mówiąc nie wiem czy to sprawka wina, rakiji, pysznej peki czy
dziwnej choroby żołądkowej, która dopadła każdą z nas i u każdej trwała
dokładnie dobę, a która miała dopaść mnie w kolejny dzień ale było mi
już wszystko jedno gdzie i jak szybko jedzie kierowca naszego busa
wiozącego nas do mariny 
A na jachcie jeszcze ciąg dalszy świętowania, wszak wino z knajpy przywieźliśmy
Kolejny dzień budzi nas pięknym słońcem i dziwnym jeżdżeniem w żołądku (to ja). Idziemy na spacer i kawkę.

A na jachcie jeszcze ciąg dalszy świętowania, wszak wino z knajpy przywieźliśmy

Kolejny dzień budzi nas pięknym słońcem i dziwnym jeżdżeniem w żołądku (to ja). Idziemy na spacer i kawkę.
Możemy ruszać dalej.
Niewiele kojarzę z tej przeprawy. Spędziłam ją na koi śpiąc prawie cały czas. Wirusowe coś dopadło i mnie. Pocieszające było tylko to, że każda z nas miała to tylko przez dobę, więc jutro już powinno być dobrze
ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz